„Znachor”
to jeden z tych filmów, które Telewizja Polska
serwuje widzom co najmniej raz w roku i jeden z nielicznych, w
przypadku których zupełnie mi to nie przeszkadza. Widziałam go
kilka razy, a co najśmieszniejsze – nigdy od początku. Mimo to za
każdym razem byłam zachwycona zarówno kreacją aktorską Jerzego
Bińczyckiego jak całą historią. Kiedy dowiedziałam się, że
jest to ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza,
wiedziałam, że muszę ją przeczytać;
w końcu się udało. Czy książka spełniła pokładane w niej
nadzieje? Zapraszam do lektury.
Lata 30 XX wieku, Warszawa. Profesor Rafał Wilczur jest uznanym chirurgiem, mistrzem
w swojej sztuce. Sukcesy odnosi jednak nie tylko na polu zawodowym –
od 8 lat jest żonaty z Beatą, z którą ma 7-letnią córeczkę,
Marysię. Pewnego dnia lekarz dowiaduje się, że żona opuściła go
dla kochanka, a także zabrała ze sobą dziecko. Zrozpaczony i
zszokowany mężczyzna wychodzi z domu i rozpoczyna bezcelową
wędrówkę po okolicznych wyszynkach. Kompletnie pijany, bezbronny,
pada w końcu ofiarą pobicia, wskutek czego zupełnie traci pamięć
– nie pamięta kim jest ani skąd pochodzi.
Po latach tułaczki,
dorywczych prac i kilku pobytach w więzieniu za brak dokumentów,
Wilczur kradnie tożsamość innego
człowieka i jako Antonii Kosiba kontynuuje swoją podróż po kraju.
W końcu trafia do pewnego młyna na Kresach Wschodnich, w którym udaje mu się znaleźć
stałą pracę i dach nad głową. Wkrótce przeszłość daje o
sobie znać. Profesor, widząc okaleczonego syna młynarza oznajmia,
że jest w stanie go wyleczyć. Kiedy skazany wcześniej na trwałe
kalectwo chłopak rzeczywiście zaczyna chodzić, Kosiba zyskuje
uznanie w oczach mieszkańców okolicznych wsi i wkrótce rozpoczyna
działalność znachorską. Zachwyceni jego umiejętnościami ludzie
coraz chętniej zwracają się do niego z problemami zdrowotnymi,
przez co miejscowy lekarz stopniowo traci pacjentów. W końcu
mężczyzna postanawia podać Kosibę do sądu za nielegalną
praktykę lekarską...
„Znachor” to powieść
niezwykle wielowątkowa. Przyznaję, że po raz pierwszy miałam tak
ogromne problemy ze streszczeniem fabuły jakiejś książki. Opisana
przeze mnie historia to tylko część skomplikowanych losów
bohaterów, do których zaliczają się również młoda ekspedientka
– Marysia i zakochany w niej (z wzajemnością) młody arystokrata
– Leszek Czyński, których dzieli pochodzenie, różnice socjalne
i materialne. Choć cała historia koncentruje się głównie wokół
tych trojga, również bohaterowie drugoplanowi są niemniej
wyraziści i charakterystyczni. Całości dopełniają niezwykle
ciekawe miejsce i czas akcji, a także świetnie zarysowany wątek
psychologiczny.
Bowiem powieść
Dołęgi-Mostowicza to nie tylko opowieść o człowieku pozbawionym
własnych wspomnień, historii i dorobku całego życia; towarzyszące
bohaterom książki rozterki dotyczące moralności, lojalności
wobec siebie i innych oraz zmagania z własnymi słabościami
sprawiają, że osobiście uznaję „Znachora” za powieść
psychologiczną. Postać Antoniego Kosiby, wysokiego, smutnego
człowieka o wielkich dłoniach, a także bijąca z kart książki
samotność w obcym świecie pełnym obłudy sprawiały, że miałam
ochotę znaleźć się obok niego, przytulić i powiedzieć, że
będzie dobrze – tak ogromną sympatię i współczucie we mnie
budził. Młody Czyński natomiast szarpał moimi emocjami i do końca
nie potrafiłam się zdecydować, jaki właściwie mam do niego
stosunek. Zmienność jego charakteru i postanowień można z
pewnością wytłumaczyć młodym wiekiem, trudno mi jednak było
wyzbyć się wrażenia, że Marysia jest w jego rękach jedynie
zabawką, krótkotrwałą zachcianką.
Historia opisana w książce
w bolesny sposób przedstawia również, jak w jednej chwili ceniony,
sławny i szczęśliwy człowiek może stać się bezimiennym. Sposób
traktowania dra Wilczura przez kolegów po fachu w czasach jego pracy
w szpitalu diametralnie różnił się od tego, jak odnoszono się do
jego działalności znachorskiej. Należy przy tym zaznaczyć, że
umiejętności Antoniego Kosiby w niczym nie ustępowały tym,
którymi wykazywał się Wilczur – różnica polegała jedynie na
braku odpowiedniego papierka.
Jak już wspominałam, na
podstawie powieści powstał również fantastyczny film o tym samym
tytule, z Jerzym Bińczyckim w roli główniej. Jest to jedna z
ekranizacji, których obejrzenie szczerze polecam, choć nie jestem
miłośniczką filmu. Muszę jednak zaznaczyć, że choć sama
historia została przestawiona na szklanym ekranie dość wiernie,
pominięto w niej właśnie te wątki psychologiczne, które tak
wspaniale uzupełniały powieść i dzięki którym w zupełnie inny
sposób można interpretować postępowanie niektórych bohaterów.
Ponadto nie wiadomo czemu, w filmie zmieniono zakończenie – nie w
jakiś drastyczny sposób, jednak moim zdaniem niepotrzebnie. Uważam,
że książkowa scena końcowa była nawet bardziej filmowa od tej
przedstawionej w ekranizacji. Są to jednak tylko niuanse, które w
niczym nie ujmują kinowej wersji „Znachora”.
Czy warto przeczytać tę
powieść? Odpowiedź może być tylko jedna: TAK! Chwilami dość
smutna, pełna rozczarowań i zawodów, przedstawiona historia wciąga
czytelnika, nie wypuszczając go z objęć do ostatniej strony. Sama
nie mogłam spać dwie noce i każdy kolejny „tylko jeszcze jeden
rozdział” kończył się pięcioma następnymi. Jeżeli jednak nie
lubicie czytać, obejrzyjcie przynajmniej film, nie pożałujecie.
„Znachora” Tadeusza
Dołęgi-Mostowicza oceniam na 5 z 5 gwiazdek.
*****
Tytuł: „Znachor”
Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Wydawnictwo: -
Ilość stron: 217 (pdf)
Rok pierwszego wydania: 1937
Język: polski
Język oryginału: polski