Friday 20 October 2017

Tadeusz Dołęga-Mostowicz: „Znachor” - recenzja książki.


Znachor” to jeden z tych filmów, które Telewizja Polska serwuje widzom co najmniej raz w roku i jeden z nielicznych, w przypadku których zupełnie mi to nie przeszkadza. Widziałam go kilka razy, a co najśmieszniejsze – nigdy od początku. Mimo to za każdym razem byłam zachwycona zarówno kreacją aktorską Jerzego Bińczyckiego jak całą historią. Kiedy dowiedziałam się, że jest to ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, wiedziałam, że muszę ją przeczytać; w końcu się udało. Czy książka spełniła pokładane w niej nadzieje? Zapraszam do lektury.


Lata 30 XX wieku, Warszawa. Profesor Rafał Wilczur jest uznanym chirurgiem, mistrzem w swojej sztuce. Sukcesy odnosi jednak nie tylko na polu zawodowym – od 8 lat jest żonaty z Beatą, z którą ma 7-letnią córeczkę, Marysię. Pewnego dnia lekarz dowiaduje się, że żona opuściła go dla kochanka, a także zabrała ze sobą dziecko. Zrozpaczony i zszokowany mężczyzna wychodzi z domu i rozpoczyna bezcelową wędrówkę po okolicznych wyszynkach. Kompletnie pijany, bezbronny, pada w końcu ofiarą pobicia, wskutek czego zupełnie traci pamięć – nie pamięta kim jest ani skąd pochodzi.

Po latach tułaczki, dorywczych prac i kilku pobytach w więzieniu za brak dokumentów, Wilczur kradnie tożsamość innego człowieka i jako Antonii Kosiba kontynuuje swoją podróż po kraju. W końcu trafia do pewnego młyna na Kresach Wschodnich, w którym udaje mu się znaleźć stałą pracę i dach nad głową. Wkrótce przeszłość daje o sobie znać. Profesor, widząc okaleczonego syna młynarza oznajmia, że jest w stanie go wyleczyć. Kiedy skazany wcześniej na trwałe kalectwo chłopak rzeczywiście zaczyna chodzić, Kosiba zyskuje uznanie w oczach mieszkańców okolicznych wsi i wkrótce rozpoczyna działalność znachorską. Zachwyceni jego umiejętnościami ludzie coraz chętniej zwracają się do niego z problemami zdrowotnymi, przez co miejscowy lekarz stopniowo traci pacjentów. W końcu mężczyzna postanawia podać Kosibę do sądu za nielegalną praktykę lekarską...


„Znachor” to powieść niezwykle wielowątkowa. Przyznaję, że po raz pierwszy miałam tak ogromne problemy ze streszczeniem fabuły jakiejś książki. Opisana przeze mnie historia to tylko część skomplikowanych losów bohaterów, do których zaliczają się również młoda ekspedientka – Marysia i zakochany w niej (z wzajemnością) młody arystokrata – Leszek Czyński, których dzieli pochodzenie, różnice socjalne i materialne. Choć cała historia koncentruje się głównie wokół tych trojga, również bohaterowie drugoplanowi są niemniej wyraziści i charakterystyczni. Całości dopełniają niezwykle ciekawe miejsce i czas akcji, a także świetnie zarysowany wątek psychologiczny.

Bowiem powieść Dołęgi-Mostowicza to nie tylko opowieść o człowieku pozbawionym własnych wspomnień, historii i dorobku całego życia; towarzyszące bohaterom książki rozterki dotyczące moralności, lojalności wobec siebie i innych oraz zmagania z własnymi słabościami sprawiają, że osobiście uznaję „Znachora” za powieść psychologiczną. Postać Antoniego Kosiby, wysokiego, smutnego człowieka o wielkich dłoniach, a także bijąca z kart książki samotność w obcym świecie pełnym obłudy sprawiały, że miałam ochotę znaleźć się obok niego, przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze – tak ogromną sympatię i współczucie we mnie budził. Młody Czyński natomiast szarpał moimi emocjami i do końca nie potrafiłam się zdecydować, jaki właściwie mam do niego stosunek. Zmienność jego charakteru i postanowień można z pewnością wytłumaczyć młodym wiekiem, trudno mi jednak było wyzbyć się wrażenia, że Marysia jest w jego rękach jedynie zabawką, krótkotrwałą zachcianką.


Historia opisana w książce w bolesny sposób przedstawia również, jak w jednej chwili ceniony, sławny i szczęśliwy człowiek może stać się bezimiennym. Sposób traktowania dra Wilczura przez kolegów po fachu w czasach jego pracy w szpitalu diametralnie różnił się od tego, jak odnoszono się do jego działalności znachorskiej. Należy przy tym zaznaczyć, że umiejętności Antoniego Kosiby w niczym nie ustępowały tym, którymi wykazywał się Wilczur – różnica polegała jedynie na braku odpowiedniego papierka.

Jak już wspominałam, na podstawie powieści powstał również fantastyczny film o tym samym tytule, z Jerzym Bińczyckim w roli główniej. Jest to jedna z ekranizacji, których obejrzenie szczerze polecam, choć nie jestem miłośniczką filmu. Muszę jednak zaznaczyć, że choć sama historia została przestawiona na szklanym ekranie dość wiernie, pominięto w niej właśnie te wątki psychologiczne, które tak wspaniale uzupełniały powieść i dzięki którym w zupełnie inny sposób można interpretować postępowanie niektórych bohaterów. Ponadto nie wiadomo czemu, w filmie zmieniono zakończenie – nie w jakiś drastyczny sposób, jednak moim zdaniem niepotrzebnie. Uważam, że książkowa scena końcowa była nawet bardziej filmowa od tej przedstawionej w ekranizacji. Są to jednak tylko niuanse, które w niczym nie ujmują kinowej wersji „Znachora”.

Czy warto przeczytać tę powieść? Odpowiedź może być tylko jedna: TAK! Chwilami dość smutna, pełna rozczarowań i zawodów, przedstawiona historia wciąga czytelnika, nie wypuszczając go z objęć do ostatniej strony. Sama nie mogłam spać dwie noce i każdy kolejny „tylko jeszcze jeden rozdział” kończył się pięcioma następnymi. Jeżeli jednak nie lubicie czytać, obejrzyjcie przynajmniej film, nie pożałujecie.


„Znachora” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza oceniam na 5 z 5 gwiazdek.
*****


Tytuł: „Znachor
Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Wydawnictwo: -
Ilość stron: 217 (pdf)
Rok pierwszego wydania: 1937
Język: polski
Język oryginału: polski