Książki S.
Fleszarowej-Muskat kojarzyłam z półki Mamy, jednak nigdy
specjalnie mnie nie zaciekawiły. W końcu, po wielu poleceniach i
pozytywnych recenzjach postanowiłam spróbować, tym bardziej, że
powieść wydawała się dość specyficzna...
...ponieważ składa się
prawie z samych dialogów. Pozwolę sobie zacytować samą autorkę:
„Milionerzy są powieścią pisaną specjalnie dla radia z
zachowaniem normalnej struktury powieściowej przy najbardziej dla
radia odpowiedniej formie słuchowiska. Dwadzieścia cztery odcinki
Milionerów były półgodzinnymi jednoaktówkami, utrzymując
się w pełni w gatunku radiowego teatru”. Sytuacja raczej
niecodzienna, zdecydowanie częściej mamy przecież do czynienia z
adaptacjami książek na potrzeby filmu czy innych mediów.
Pamiętacie słuchowiska
radiowe? Ja uwielbiałam słuchać tych dla dzieci, pojawiających
się wieczorami w pierwszej połowie lat 90-tych. Ponieważ nie można
było zobaczyć rozgrywanej sceny, dialogom towarzyszyła nie tylko
odpowiednia intonacja i podział ról, ale również specjalnie
dopasowane dźwięki, muzyka, odgłosy w tle. Niesamowite, jak
wspaniały świat można było wykreować bez udziału obrazu, ufając
jedynie słuchowi i własnej wyobraźni. Na tej właśnie podstawie
sukces odnieśli „Milionerzy”.
Słuchowisko cieszyło się
tak ogromnym powodzeniem, że autorka zdecydowała się na wydanie go
w formie książkowej. Jak sama przyznaje nie było to łatwym
zdaniem: „Wszystko, co dzieje się w Milionerach, wyrażone
jest dialogiem, wyłącznie dialog konstruuje portret psychiczny
postaci, dialog zarysowuje konflikty. (…) W powieści radiowej,
ukazującej się w formie książki, (…) słowo dialogu jest już
tylko słowem drukowanym. Odpada dźwięk — ten niezastąpiony
komentarz
radiowy, akustyczna
ilustracja tła, umiejscowienie akcji — wreszcie sam głos aktora,
jego barwa i szczególne cechy, tak bardzo nieraz przywiązujące
słuchaczy do postaci powieści.” Słuchowisko radiowe przeważnie
pozbawione jest narracji – w „Milionerach” została ona
zastąpiona odpowiednią grą aktorską i oprawą dźwiękową.
Przeniesienie akcji na karty powieści nie byłoby jednak możliwe
bez dodania choćby kilku króciutkich narracyjnych wstawek. Lektura
mimo wszystko znacznie różni się od typowych powieści
obyczajowych – przyznaję, że początkowo „natłok” dialogów
powodował, że książka wydawała mi się... hałaśliwa,
nieprzejrzysta, głośna. Słyszałam dialogi we własnej głowie, a
wyobraźnia podpowiadała całą resztę. Z biegiem czasu
przyzwyczaiłam się do tej formy literackiej. O czym jednak traktują
„Milionerzy”? Spieszę z wyjaśnieniem.
Małżeństwo – Adam i
Teresa Danielewiczowie mieszkają wraz z synkiem, 6-letnim Krzysiem i
nianią (dawniej Teresy, obecnie jej syna), Pauliną w domu
wielorodzinnym w Gdańsku. Adam jest lekarzem w Stoczni Gdańskiej,
jego żona pracuje w Radiu Gdynia. Wydają się tworzyć normalną
rodzinę, być „milionerami”, którym udało się odnaleźć
szczęście w postaci ukochanej osoby i pełnego ciepła domu.
Wszystko jednak zmienia się podczas domowych odwiedzin doktora u
pewnej pracownicy Stoczni...
Powieść pisana jest w
czasie teraźniejszym, w (szczątkowej) narracji pierwszoosobowej, która
jednak z czasem zamienia się w narrację praktycznie „bezosobową”.
Początkowo bohaterom towarzyszy kobieta, pragnąca przeprowadzić z
nimi coś w rodzaju wywiadu-rzeki, przez pewien czas obserwować ich
życie i opisać je. Choć z początku zadaje ona sporo pytań i
aktywnie uczestniczy w życiu Danielewiczów i otaczających ich
osób, z czasem usuwa się w cień, by w końcu zupełnie zniknąć
ze sceny. Swoją drogą – to bardzo ciekawy zabieg literacki.
Mamy tu cały wachlarz
postaci – czysto negatywnych (np. pan doktor, który wraz z
rozwojem akcji okazuje się być zwykłą szują), neutralnych lub
negatywno-pozytywnych (jak np. sąsiad Drążek czy jego
współpracownik – Wacek) oraz pozytywnych, do których zaliczają
się Paulina i bardzo jej bliski pan Wantuła. Bohaterowie tworzą
pary – małżeństwo Danielewiczów, Paulina i p. Wantuła, Drążek
i jego żona etc. Jedynym dzieckiem, a równocześnie naprawdę
samotną (w dosłownym tego słowa znaczeniu) i cierpiącą postacią
okazuje się Krzyś, wbrew swojej woli wplątany w sprawy dorosłych.
Bohaterowie Fleszarowej-Muskat powodowani są własnym egoizmem,
pogonią za nieuchwytnym szczęściem, ucieczką przed samotnością
lub miłosnym zaślepieniem. Normalne, pozbawione niespodzianek, ale
nienudne życie na własne życzenie zamieniają w koszmar, z którego
nie potrafią się wyplątać. Oprócz własnego szczęścia niszczą
spokój dziecka, najbardziej niewinnego w całej tej historii,
cierpiącego przez egocentryczne zapędy ojca i zagubioną matkę,
którzy z pogoni za własnymi marzeniami zapominają w końcu, że
mają dziecko, jednocześnie wciągając je do swoich gierek i
wykorzystując fakt, że Krzyś nie potrafi się przed tym obronić.
Jedynymi osobami zauważającymi tragedię dziecka są Paulina i p.
Wantuła, którzy stopniowo zaczynają zastępować chłopcu
rodziców...
Przyznaję bez bicia, że
kilka razy miałam ochotę odłożyć „Milionerów” na półkę i
nigdy więcej do nich nie wracać. Byłam wręcz pewna, że nie dam
rady, nie dociągnę do końca. Nie dlatego, że książka była
nudna czy nie interesowały mnie losy bohaterów – wręcz
przeciwnie! Lektura wywoływała we mnie jednak tyle emocji, że
chwilami naprawdę musiałam robić sobie przerwę i skupić się na
czymś innym. Ta powieść doprowadzała mnie do pasji, bezsilnej
złości; byłam wściekła na bohaterów, na ich głupotę,
egocentryzm, na to, jak strasznie nie myślą! Pana doktorka miałam
ochotę złapać za fraki, „pogadać z nim po swojemu, a potem go
zakopać w lesie”, a kiedy w końcu faktycznie dostał za swoje, z
radości wykrzyknęłam: „I dobrze ci tak, (tu słowo nienadające
się do publikacji)!”. Jak widzicie, emocje były i to duże.
Absolutnie nie zaliczam
tego faktu na minus! Zadaniem książki jest poruszać, wywoływać u
czytelnika reakcję, uczucia, empatię i sympatię lub jej brak w
stosunku do opisywanych postaci. Co mi po książce, którą przeczytam,
nie zbuduję żadnej więzi z bohaterami, nie przejmę się ich
losem, a o lekturze zaraz zapomnę?
Szczególnie, że
problematyka opisana w „Milionerach” jest niewydumana, realna.
Wszystkie wydarzenia, emocje, postaci, dialogi – wszystko to
opisane jest w tak autentyczny sposób, że czytelnik ma wrażenie
śledzenia prawdziwych losów prawdziwej rodziny. Historia
Danielewiczów to historia z życia wzięta, której bohaterem mógłby
być każdy z nas; to historia zwykłej rodziny, mieszkającej w
zwykłym domu i mającej tak naprawdę zwykłe problemy – historia,
którą teoretycznie można potraktować nie jako fikcję literacką,
ale opowieść prawdziwą, która gdzieś tam pewnie komuś się
zdarzyła.
Podobnie prawdziwe, ale i
smutne jest zakończenie książki. Targana emocjami przez cały czas
przy ostatnim zdaniu nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Ryczałam
jak bóbr przez dobrych kilka minut i w ogóle nie mogłam się
uspokoić. Nie tak miała się zakończyć ta historia, nie tak!
Podobną reakcję wywołało we mnie jedynie pewne wydarzenie z „Ani z Zielonego Wzgórza” (ci z Was, którzy czytali tę książkę, na
pewno wiedzą, którą scenę mam na myśli). Byłam zła na
Danielewiczów, wściekła na autorkę, a mimo to niepozbawiona
nadziei, ponieważ... istnieje kontynuacja „Milionerów”, którą
w przyszłości być może opiszę. Tymczasem musiałam zrobić sobie
przerwę od twórczości Stanisławy Fleszarowej-Muskat – nie
dźwignęłabym tych emocji drugi raz w tak krótkim czasie. Wam
jednak bardzo polecam lekturę pierwszej części, naprawdę warto.
„Milionerów” oceniam
na 5 z 5 gwiazdek.
*****
*****
Tytuł: „Milionerzy”
Autor: Stanisława Fleszarowa-Muskat
Wydawnictwo: Edipresse Polska
Ilość stron: 333
Rok pierwszego wydania: 1961
Język: polski
Język oryginału: polski