Thursday 10 August 2017

Mirosław Prandota: „Rachunek obcego sumienia” - recenzja książki.


Myślę, że ci z Was, którzy czytują mój blog regularnie, zdążyli już zauważyć, że interesuję się ogólnie pojętą tematyką II wojny światowej. Dziś przedstawiam Wam pozycję Mirosława Prandoty, książkę, która wzbudziła we mnie skrajne uczucia. Dlaczego? Zapraszam do lektury.


Z twórczością M. Prandoty zetknęłam się po raz pierwszy. „Rachunek obcego sumienia”, który ukazał się w lipcu br nakładem Wydawnictwa Psychoskok, natychmiast wzbudził moje zainteresowanie. Choć opisana jako „sensacyjna powieść historyczna”, wydawała się w ciekawy sposób nawiązywać do tematów, które są mi bliskie.

Początkowo wydaje się, że książka to niepowiązane ze sobą opowieści trzech osób – profesora polsko-niemieckiego pochodzenia, starego Niemca pochodzenia szlacheckiego, który okazuje się być ojcem wyżej wymienionego oraz nie mniej starego mieszkańca pewnej polskiej wsi. W miarę poznawania historii każdego z nich dowiadujemy się, że ich losy są jednak ze sobą mniej lub bardziej powiązane.


Aleksander D. to mieszkający na stałe w Niemczech profesor nauk prawniczych, wykładowca na jednym z niemieckich uniwersytetów. Jako niemowlę został sprzedany przez własną matkę pewnej bezdzietnej polskiej parze, która pokochała go jak własnego syna, wychowała i którą ten z biegiem czasu również pokochał jak własnych rodziców. Mimo wszystko postanawia on odnaleźć swoich biologicznych rodziców: matkę – Polkę, wywiezioną w czasie wojny na roboty przymusowe do Niemiec i ojca – Niemca, syna bauera, u którego kobieta pracowała. Mimo że nie zna ich nazwisk, pochodzenia ani nawet miejsca, w którym powinien zacząć poszukiwania, mężczyzna nie daje za wygraną i wkrótce udaje mu się poznać personalia biologicznych rodziców.

Franz Miller to ojciec Aleksandra, mieszkający w Bawarii. Starszy człowiek, nie mający pojęcia o istnieniu Aleksandra, żyje w niewielkiej wiosce i zajmuje się głównie wychowaniem nastoletniego syna. Choć nagła obecność Aleksandra w jego życiu jest sporym zaskoczeniem, staruszek ciepło przyjmuje pierworodnego syna i stara się nawiązać z nim jak najlepszy kontakt.

Trzeci bohater dramatu, którego imienia czytelnik nigdy nie poznaje, opisany jest po prostu jako Stary Człowiek. Mieszka on w niewielkiej miejscowości niedaleko Gdańska – Czarnym Lesie; miejscowości, która przed wojną stanowiła idyllę dla mieszkańców. Jej wybuch brutalnie zakończył pewną erę w życiu wioski, zniszczył przyjaźnie, zmienił ludzi i wielu z nich uśmiercił. Stary Człowiek opowiada losy Czarnego Lasu przed wybuchem wojny, w trakcie jej trwania, w czasie okupacji, w erze socjalizmu, a także po 1989 roku, przedstawia historie jej mieszkańców, a przede wszystkim tę najważniejszą, czyli swoją własną.

Losy wszystkich trzech bohaterów w pewien sposób przeplatają się ze sobą. W przypadku relacji ojciec-syn jest jest to dość oczywiste, udział Starego Człowieka w całej historii wychodzi na jaw stopniowo. Dlaczego jednak książka ta sprawiła mi trudność?

Po pierwsze: narracja. Opowieść podzielona jest na 53 rozdziały, z czego każdy opowiedziany jest przez innego bohatera (w pierwszej osobie). Mamy więc narrację mieszaną, swego rodzaju „przeplatankę”: najpierw opowieść Aleksandra D., później Starego Człowieka, później znów Aleksandra... Zabieg, którego szczerze nie cierpię, ponieważ nie pozwala mi się skupić na tym, co w historii ważne, a zmusza do wciąż nowego odnajdywania się w historii i zmiany perspektywy. Ponieważ niesamowicie denerwowało mnie przeskakiwanie z historii do historii, postanowiłam zaryzykować i najpierw przeczytałam relację Aleksandra D. oraz jego ojca (któremu poświęconych zostało jedynie kilka niedługich rozdziałów), zupełnie pomijając opowieść Starego Człowieka. Następnie wróciłam do początku książki i przeczytałam tylko relację Starego Człowieka, pomijając dla odmiany wyznania Aleksandra D. Absolutnie nie uważam tej decyzji za błąd, choć przyznaję, że gdybym czytała rozdziały po kolei, całość wywarła by na mnie być może inne wrażenie. Ja jednak cieszę się, że podzieliłam tę historię na dwie części.


Opowiadanie Aleksandra D. irytowało mnie od początku do końca. Bohater, pełen pretensji do całego świata, chwalący się przed czytelnikiem swoją rzekomą erudycją i „gadanym”, zrobił na mnie jak najgorsze wrażenie, a całej jego postaci i przede wszystkim historii zabrakło moim zdaniem autentyczności. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, ani jedno wspomnienie. Opowieści o powojennych Niemczech, szczególnie w czasach nam współczesnych, wydały mi się wręcz wyssane z palca i pisane na siłę. Tak się składa, że również mieszkam za zachodnią granicą, od ponad 10 lat. Miałam do czynienia nie z kilkoma, ale z dziesiątkami starych Niemców i nigdy nie zdarzyło się, żeby któryś z nich na głos wychwalał Hitlera lub trzymał w szafie wypielęgnowany mundur wujka z SS, który z dumą pokazywał wszystkim znajomym (szczególnie tym z Polski). To się po prostu nie zdarza. Nie mnie oceniać, co oni sobie tam myślą. Jak dla mnie, co drugi stary Niemiec może mieć w gabinecie portret Adolfa na koniu w skali 1:1, półmiski ze swastyką, a na dobranoc zamiast paciorka mruczeć nazistowskie pieśni wojenne – to już osobista sprawa każdego człowieka. Natomiast żaden normalny Niemiec nie powie z dumą i na głos, szczególnie w rozmowie z polskim interlokutorem, że jego ojciec i dziadek przyjechali do Polski „szerzyć kulturę”, a „rasa nordycka ma przewagę intelektualną nad innymi narodami Europy. Chociażby nad Słowianami.” Spotkałam się z różnymi reakcjami na tematykę wojenną – zaklinanie, że wszyscy modlą się, by ten horror już nigdy się nie powtórzył bądź po prostu zwykłe unikanie tematu. Starzy Niemcy nie są dumni ze swojej historii, a jeżeli są, to skrzętnie to ukrywają. I nikt mi nie wmówi, że białe jest czarne.

Druga sprawa: pan profesor, człowiek, który zdobył wykształcenie na niemieckich uniwersytetach, wykładający prawo na jednym z nich i od lat żyjący w kraju nad Łabą, popełnia najprostsze i najgłupsze pod słońcem błędy językowe? Oto przykład, jeden, ale jakże irytujący, bo powtarza się w całej książce: „Mój dziadek Johann Miller z pewnością posługiwał się często zwrotem „du polnische Schweine” wobec swoich niewolników.” O ile Twój dziadek, Johann Miller, nie był wiejskim półgłówkiem i analfabetą (a z treści wynika, że raczej nie był), to na pewno NIE zwracał się do swoich robotników zwrotem „du polnische Schweine”, ponieważ po niemiecku nie ma on kompletnie sensu. „Du polnisches Schwein”, jeśli już, ewentualnie „ihr polnische Schweine”. I nie jest to niedopatrzenie korektora, ponieważ wszystkie inne niemieckie zwroty i pojedyncze wyrazy zapisane są bez błędów.

W relacji Aleksandra D. zabrakło mi wiarygodności, od początku do końca historii. Jego emocje wydają mi się sztuczne, problemy często wydumane, a rozterki wymyślane na siłę. Również postać jego ojca, Franza Millera, nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia – skoro stary Niemiec, to musowo nazista (nie, że kiedyś, teraz też). Jak nazista, to mieszkający w Bawarii, bo to przecież kolebka tego ruchu. Brakowało mi tylko skórzanych gaci i piórka przy kapeluszu. W szafie stary mundur wujka, „bohatera narodowego”, czyli kolejnego starego nazisty, który zginął równie bohaterską śmiercią na terenach Polski. Stary Miller, prowadzący rozmowy ze swoim zmarłym wujem i nieżyjącą żoną również nie wydał mi się autentyczny. Przez cały czas czytania historii tych dwóch mężczyzn miałam wrażenie, że autor robi wszystko, żeby jak najbardziej zohydzić naród niemiecki w oczach czytelnika. I żeby nie było – ja Niemców nie bronię. Wiadomo, kto wywołał tę wojnę i kto ją zakończył. Ale krew mnie zalewa, kiedy całą winę, za wszystkie okrucieństwa wojny, gwałty, grabieże i potworne zbrodnie przypisuje się tylko im! Zapomina się o tym, co wyprawiali Rosjanie, Japończycy, Amerykanie, Jugosłowianie czy wreszcie – Polacy. Zapomina lub skrzętnie pomija, bo to przecież nie wypada. Poza tym łatwiej zwalić wszystko na Niemców, w końcu przegrani nie mają głosu.

Żeby jednak nie było, że jedynie wieszam na tej książce psy. Opowieść Starego Człowieka dla odmiany mnie zachwyciła! Zachwyciły opisy życia na wsi, ludzi i ich losów za czasów wolności oraz pod kolejnymi okupacjami – niemiecką, sowiecką i w końcu tą demokratyczną. Pochłaniałam jego historię strona za stroną i nie mogłam, nie chciałam się oderwać. Fantastyczne opisy natychmiast przeniosły moją wyobraźnię do Czarnego Lasu i przenosiły dalej – do chat żyjących w nim ludzi, do piwnic, w których skrywali się przed sowieckimi nalotami, w końcu – do wybudowanych w czasach socjalizmu trzech bloków, chluby ustroju i całego okręgu. Opowieści Starego Człowieka były szczere, prawdziwe, opisy pozbawione zbędnego patosu, fakty przedstawione nierzadko z lekką dozą humoru, co przecież nie jest łatwe w przypadku tak trudnych tematów. I choć cała jego historia pełna jest przypadkowych spotkań i zbiegów okoliczności, które w prawdziwym życiu zdarzają się raczej nieczęsto (przynajmniej w tej częstotliwości), to słysząc ją z ust prawdziwego człowieka, a nie bohatera fikcji literackiej, natychmiast bym uwierzyła.

Kolejny plus daję Prandocie za twist na końcu książki. Zakończenie może nie wbiło mnie w ziemię, ale zdrowo zaskoczyło – akurat na taki rozwój akcji nie byłam przygotowana. Ponadto w „Rachunku obcego sumienia” żaden z bohaterów nie jest przypadkowy, każdy z nich prędzej czy później ma swój udział w kolejnych ważnych wydarzeniach. Cieszę się bardzo, że autorowi udało się uniknąć tworzenia plastikowych, nic niewnoszących do fabuły postaci, byle tylko zapełnić czymś strony. Spotykanie poznanych już bohaterów na kolejnych stronicach było rewelacyjnym doświadczeniem, jakże rzadkim w dzisiejszych czasach taśmowo pisywanych pseudopowieści.

Myślę, że nie jest to moje ostatnie spotkanie z twórczością Mirosława Prandoty. Mimo całej krytyki dotyczącej jednego z głównych bohaterów oraz kilku innych wad, uważam tę książkę za udaną. Wojna to trudny temat, przez każdego rozumiany i odbierany inaczej. Podobnie jest z tą książką. Z pewnością przeczytam ją jeszcze kiedyś, choćby po to, żeby przekonać się, jak wpłynie na mnie czytanie rozdziałów w odpowiedniej kolejności.

„Rachunek obcego sumienia” oceniam na 4 z 5 gwiazdek.
****


Za możliwość zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Psychoskok.






Tytuł: „Rachunek obcego sumienia”
Autor: Mirosław Prandota
Wydawnictwo: Psychoskok 2017
Ilość stron: 317
Rok pierwszego wydania: 2017
Język: polski
Język oryginału: polski