Myślę, że ci z Was,
którzy czytują mój blog regularnie, zdążyli już zauważyć, że
interesuję się ogólnie pojętą tematyką II wojny światowej.
Dziś przedstawiam Wam pozycję Mirosława Prandoty, książkę,
która wzbudziła we mnie skrajne uczucia. Dlaczego? Zapraszam do
lektury.
Z twórczością M.
Prandoty zetknęłam się po raz pierwszy. „Rachunek obcego
sumienia”, który ukazał się w lipcu br nakładem Wydawnictwa
Psychoskok, natychmiast wzbudził moje zainteresowanie. Choć opisana
jako „sensacyjna powieść historyczna”, wydawała się w ciekawy
sposób nawiązywać do tematów, które są mi bliskie.
Początkowo wydaje się,
że książka to niepowiązane ze sobą opowieści trzech osób –
profesora polsko-niemieckiego pochodzenia, starego Niemca pochodzenia szlacheckiego, który okazuje się być ojcem wyżej wymienionego oraz
nie mniej starego mieszkańca pewnej polskiej wsi. W miarę
poznawania historii każdego z nich dowiadujemy się, że ich losy są
jednak ze sobą mniej lub bardziej powiązane.
Aleksander D. to
mieszkający na stałe w Niemczech profesor nauk prawniczych,
wykładowca na jednym z niemieckich uniwersytetów. Jako niemowlę
został sprzedany przez własną matkę pewnej bezdzietnej polskiej
parze, która pokochała go jak własnego syna, wychowała i którą
ten z biegiem czasu również pokochał jak własnych rodziców. Mimo
wszystko postanawia on odnaleźć swoich biologicznych rodziców:
matkę – Polkę, wywiezioną w czasie wojny na roboty przymusowe do
Niemiec i ojca – Niemca, syna bauera, u którego kobieta pracowała.
Mimo że nie zna ich nazwisk, pochodzenia ani nawet miejsca, w którym
powinien zacząć poszukiwania, mężczyzna nie daje za wygraną i
wkrótce udaje mu się poznać personalia biologicznych rodziców.
Franz Miller to ojciec
Aleksandra, mieszkający w Bawarii. Starszy człowiek, nie mający
pojęcia o istnieniu Aleksandra, żyje w niewielkiej wiosce i zajmuje
się głównie wychowaniem nastoletniego syna. Choć nagła obecność
Aleksandra w jego życiu jest sporym zaskoczeniem, staruszek ciepło
przyjmuje pierworodnego syna i stara się nawiązać z nim jak
najlepszy kontakt.
Trzeci bohater dramatu,
którego imienia czytelnik nigdy nie poznaje, opisany jest po prostu
jako Stary Człowiek. Mieszka on w niewielkiej miejscowości
niedaleko Gdańska – Czarnym Lesie; miejscowości, która przed
wojną stanowiła idyllę dla mieszkańców. Jej wybuch brutalnie
zakończył pewną erę w życiu wioski, zniszczył przyjaźnie,
zmienił ludzi i wielu z nich uśmiercił. Stary Człowiek opowiada
losy Czarnego Lasu przed wybuchem wojny, w trakcie jej trwania, w
czasie okupacji, w erze socjalizmu, a także po 1989 roku,
przedstawia historie jej mieszkańców, a przede wszystkim tę
najważniejszą, czyli swoją własną.
Losy wszystkich trzech
bohaterów w pewien sposób przeplatają się ze sobą. W przypadku
relacji ojciec-syn jest jest to dość oczywiste, udział Starego
Człowieka w całej historii wychodzi na jaw stopniowo. Dlaczego
jednak książka ta sprawiła mi trudność?
Po pierwsze: narracja.
Opowieść podzielona jest na 53 rozdziały, z czego każdy
opowiedziany jest przez innego bohatera (w pierwszej osobie). Mamy
więc narrację mieszaną, swego rodzaju „przeplatankę”:
najpierw opowieść Aleksandra D., później Starego Człowieka,
później znów Aleksandra... Zabieg, którego szczerze nie cierpię,
ponieważ nie pozwala mi się skupić na tym, co w historii ważne, a
zmusza do wciąż nowego odnajdywania się w historii i zmiany
perspektywy. Ponieważ niesamowicie denerwowało mnie przeskakiwanie
z historii do historii, postanowiłam zaryzykować i najpierw
przeczytałam relację Aleksandra D. oraz jego ojca (któremu
poświęconych zostało jedynie kilka niedługich rozdziałów),
zupełnie pomijając opowieść Starego Człowieka. Następnie
wróciłam do początku książki i przeczytałam tylko relację
Starego Człowieka, pomijając dla odmiany wyznania Aleksandra D.
Absolutnie nie uważam tej decyzji za błąd, choć przyznaję, że
gdybym czytała rozdziały po kolei, całość wywarła by na mnie
być może inne wrażenie. Ja jednak cieszę się, że podzieliłam
tę historię na dwie części.
Opowiadanie Aleksandra D.
irytowało mnie od początku do końca. Bohater, pełen pretensji do
całego świata, chwalący się przed czytelnikiem swoją rzekomą
erudycją i „gadanym”, zrobił na mnie jak najgorsze wrażenie, a
całej jego postaci i przede wszystkim historii zabrakło moim
zdaniem autentyczności. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, ani
jedno wspomnienie. Opowieści o powojennych Niemczech, szczególnie w
czasach nam współczesnych, wydały mi się wręcz wyssane z palca i
pisane na siłę. Tak się składa, że również mieszkam za
zachodnią granicą, od ponad 10 lat. Miałam do czynienia nie z
kilkoma, ale z dziesiątkami starych Niemców i nigdy nie zdarzyło
się, żeby któryś z nich na głos wychwalał Hitlera lub trzymał
w szafie wypielęgnowany mundur wujka z SS, który z dumą pokazywał
wszystkim znajomym (szczególnie tym z Polski). To się po prostu nie
zdarza. Nie mnie oceniać, co oni sobie tam myślą. Jak dla mnie, co
drugi stary Niemiec może mieć w gabinecie portret Adolfa na koniu w
skali 1:1, półmiski ze swastyką, a na dobranoc zamiast paciorka
mruczeć nazistowskie pieśni wojenne – to już osobista sprawa
każdego człowieka. Natomiast żaden normalny Niemiec nie powie z
dumą i na głos, szczególnie w rozmowie z polskim interlokutorem,
że jego ojciec i dziadek przyjechali do Polski „szerzyć kulturę”,
a „rasa nordycka ma przewagę intelektualną nad innymi narodami
Europy. Chociażby nad Słowianami.” Spotkałam się z różnymi
reakcjami na tematykę wojenną – zaklinanie, że wszyscy modlą
się, by ten horror już nigdy się nie powtórzył bądź po prostu
zwykłe unikanie tematu. Starzy Niemcy nie są dumni ze swojej
historii, a jeżeli są, to skrzętnie to ukrywają. I nikt mi nie
wmówi, że białe jest czarne.
Druga sprawa: pan
profesor, człowiek, który zdobył wykształcenie na niemieckich
uniwersytetach, wykładający prawo na jednym z nich i od lat żyjący
w kraju nad Łabą, popełnia najprostsze i najgłupsze pod słońcem
błędy językowe? Oto przykład, jeden, ale jakże irytujący, bo
powtarza się w całej książce: „Mój dziadek Johann Miller z
pewnością posługiwał się często zwrotem „du polnische
Schweine” wobec swoich niewolników.” O ile Twój dziadek, Johann
Miller, nie był wiejskim półgłówkiem i analfabetą (a z treści
wynika, że raczej nie był), to na pewno NIE zwracał się do swoich
robotników zwrotem „du polnische Schweine”, ponieważ po
niemiecku nie ma on kompletnie sensu. „Du polnisches Schwein”,
jeśli już, ewentualnie „ihr polnische Schweine”. I nie jest to
niedopatrzenie korektora, ponieważ wszystkie inne niemieckie zwroty
i pojedyncze wyrazy zapisane są bez błędów.
W relacji Aleksandra D.
zabrakło mi wiarygodności, od początku do końca historii. Jego
emocje wydają mi się sztuczne, problemy często wydumane, a
rozterki wymyślane na siłę. Również postać jego ojca, Franza
Millera, nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia – skoro stary
Niemiec, to musowo nazista (nie, że kiedyś, teraz też). Jak
nazista, to mieszkający w Bawarii, bo to przecież kolebka tego
ruchu. Brakowało mi tylko skórzanych gaci i piórka przy kapeluszu.
W szafie stary mundur wujka, „bohatera narodowego”, czyli
kolejnego starego nazisty, który zginął równie bohaterską
śmiercią na terenach Polski. Stary Miller, prowadzący rozmowy ze
swoim zmarłym wujem i nieżyjącą żoną również nie wydał mi
się autentyczny. Przez cały czas czytania historii tych dwóch
mężczyzn miałam wrażenie, że autor robi wszystko, żeby jak
najbardziej zohydzić naród niemiecki w oczach czytelnika. I żeby
nie było – ja Niemców nie bronię. Wiadomo, kto wywołał tę
wojnę i kto ją zakończył. Ale krew mnie zalewa, kiedy całą
winę, za wszystkie okrucieństwa wojny, gwałty, grabieże i
potworne zbrodnie przypisuje się tylko im! Zapomina się o tym, co
wyprawiali Rosjanie, Japończycy, Amerykanie, Jugosłowianie czy
wreszcie – Polacy. Zapomina lub skrzętnie pomija, bo to przecież
nie wypada. Poza tym łatwiej zwalić wszystko na Niemców, w końcu
przegrani nie mają głosu.
Żeby jednak nie było, że
jedynie wieszam na tej książce psy. Opowieść Starego Człowieka
dla odmiany mnie zachwyciła! Zachwyciły opisy życia na wsi, ludzi
i ich losów za czasów wolności oraz pod kolejnymi okupacjami –
niemiecką, sowiecką i w końcu tą demokratyczną. Pochłaniałam
jego historię strona za stroną i nie mogłam, nie chciałam się
oderwać. Fantastyczne opisy natychmiast przeniosły moją wyobraźnię
do Czarnego Lasu i przenosiły dalej – do chat żyjących w nim
ludzi, do piwnic, w których skrywali się przed sowieckimi nalotami,
w końcu – do wybudowanych w czasach socjalizmu trzech bloków,
chluby ustroju i całego okręgu. Opowieści Starego Człowieka były
szczere, prawdziwe, opisy pozbawione zbędnego patosu, fakty
przedstawione nierzadko z lekką dozą humoru, co przecież nie jest
łatwe w przypadku tak trudnych tematów. I choć cała jego historia
pełna jest przypadkowych spotkań i zbiegów okoliczności, które w
prawdziwym życiu zdarzają się raczej nieczęsto (przynajmniej w
tej częstotliwości), to słysząc ją z ust prawdziwego człowieka,
a nie bohatera fikcji literackiej, natychmiast bym uwierzyła.
Kolejny plus daję
Prandocie za twist na końcu książki. Zakończenie może nie wbiło
mnie w ziemię, ale zdrowo zaskoczyło – akurat na taki rozwój
akcji nie byłam przygotowana. Ponadto w „Rachunku obcego sumienia”
żaden z bohaterów nie jest przypadkowy, każdy z nich prędzej czy
później ma swój udział w kolejnych ważnych wydarzeniach. Cieszę
się bardzo, że autorowi udało się uniknąć tworzenia
plastikowych, nic niewnoszących do fabuły postaci, byle tylko
zapełnić czymś strony. Spotykanie poznanych już bohaterów na
kolejnych stronicach było rewelacyjnym doświadczeniem, jakże
rzadkim w dzisiejszych czasach taśmowo pisywanych pseudopowieści.
Myślę, że nie jest to
moje ostatnie spotkanie z twórczością Mirosława Prandoty. Mimo
całej krytyki dotyczącej jednego z głównych bohaterów oraz kilku
innych wad, uważam tę książkę za udaną. Wojna to trudny temat,
przez każdego rozumiany i odbierany inaczej. Podobnie jest z tą
książką. Z pewnością przeczytam ją jeszcze kiedyś, choćby po
to, żeby przekonać się, jak wpłynie na mnie czytanie rozdziałów
w odpowiedniej kolejności.
„Rachunek obcego
sumienia” oceniam na 4 z 5 gwiazdek.
****
Za możliwość zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Psychoskok.
Tytuł: „Rachunek obcego sumienia”
Autor: Mirosław Prandota
Wydawnictwo: Psychoskok 2017
Ilość stron: 317
Rok pierwszego wydania: 2017
Język: polski
Język: polski
Język oryginału: polski