Tuesday 31 January 2017

"Ch...owa Pani Domu" - recenzja książki


Zaintrygowana popularnością fanpage'a "Ch...wa Pani domu" i często rozbawiona do łez publikowanymi na nim zdjęciami, poprosiłam Mamę o tę książkę pod choinkę. Po kilku tygodniach bezowocnego męczenia "Chłopów" (nie, żeby mi się nie podobało, ja się po prostu muszę skupić na tej książce, a ostatnio nie było okazji) postanowiłam sięgnąć po swój świąteczny prezent.
Miałam nadzieję na porady typu:

- jak zrobić suszarkę na ubrania ze skrzynki po piwie
- jak ugotować obiad nie puszczając kuchni z dymem (akurat w tym jestem mistrzem)
- jak usunąć plamy sosu pomidorowego z białej ściany
- jak zrobić sobie kapcie ze starej opony i mopa,

tudzież anegdot udowadniających, że nie tylko ja jestem ofiarą w kuchni, w samochodzie i na siłowni.

Niestety, trochę się rozczarowałam. 


Książka wydaje się być pewnego rodzaju poradnikiem jak żyć, żeby się nie narobić. Zamiast pomysłów na solucję teoretycznie nierozwiązywalnych problemów, podobnie jak na fanpage'u, mamy tu do czynienia z popularyzowaniem niechlujstwa ("Z naczyniami skrzętnie zbieranymi przez ostatni tydzień w zlewie może być mały problem, ale nic się nie martw. (...)Najlepszą opcją będzie schowanie brudnych garów do piekarnika (...)oraz (...) w wannie". Serio? Ja rozumiem, że miało być śmiesznie i tego typu porad pewnie nikt nie trakstuje na poważnie... Ale jakiś niesmak pozostaje.

Mnie naprawdę daleko do Perfekcyjnej PD, miałam więc nadzieję, że będę mogła choć częściowo odnaleźć siebie w tej książce. Nie jestem jednak osobą, która lubi brud (twórczy bałagan to co innego) i ciągle odnosiłam wrażenie, że ChPD napisana jest nieco na siłę, jak gdyby Magdalena Kostyszyn chciała udowodnić czytelniczkom za wszelką cenę, że życie w brudzie, nieładzie i zaniedbaniu jest fajne oraz że jest jedną z nas. Z tym, że nie do końca się to zgadza.
Nie bardzo rozumiem sens pisania o dietach i nadwadze przez osobę szczupłą. Z okładki spogląda na nas ładna, zadbana dziewczyna o nienagannej figurze. Gdzie więc te problemy z dbaniem o linię i niepasującymi gaciami?
Podobnie sprawa ma się z macierzyństwem. Jak wywnioskowałam z treści książki, autorka jest bezdzietna. Dlaczego więc zajmuje się tematem macierzyństwa, o którym ewidentnie nie ma pojęcia (podobnie zresztą jak ja i szczerze mówiąc jest to moim zdaniem najmniej potrzebny rozdział w tej książce, wynudziłam się jak mops), w dodatku posługując się otrzaskanymi frazesami dotyczącymi piekielnych mamusiek o wieloczłonowym nazwisku "Bo Mi Się Należy!"? Rozumiem chęć pójścia z wiatrem, ale to wszystko można wyczytać na pierwszym lepszym forum lub portalu rozrywkowym. Czy warto z tego powodu kupować książkę? Nie mnie o tym decydować.

Przez cały czas czytania miałam wrażenie, że czytam unowocześnioną wersję "Nigdy w życiu!" Grocholi. Bardzo podobny styl, porady dotyczące randek i ogólnie relacji z facetami, równie niedorzeczne (choć przyznaję, chwilami dziwnie trafne i śmieszne) porady jak się zachować w czasie obcowania z płcią przeciwną. Taka książka już była. Po co więc następna?

Kolejna rzecz - wulgaryzmy. Absolutnie mi nie przeszkadzają (sama mogę pochwalić się ogromnym repertuarem słów na k.., p.., i ch...), ale pod warunkiem, że są użyte umiejętnie i w odpowiednich miejscach. Tu znów miałam wrażenie bluzgania trochę na siłę, żeby nie było, że w internetach jak najbardziej można, ale w książce nie wypada. Wypada, tylko trzeba umieć.

Doszukałam się jednak również pozytywów. Książka jest cienka (283 strony, duży druk i ogromne marginesy), pisana naprawdę prostym językiem, absolutnie niewymagająca myślenia, więc akurat na ciemny, nudny wieczór, kiedy w zasadzie chce się spać, ale człowiek ma ochotę dobić się słynnym "jeszcze jednym rozdziałem". Nie powiem, ChPD kilka razy udało się wywołać u mnie niekontrolowany wybuch wesołości, za rzadko jednak, bym mogła powiedzieć, że naprawdę dobrze się bawiłam. Poza tym moja wiara w to, że nie tylko mnie przydarza się niesamowita wręcz ilość sytuacji pechowych i żenujących, została lekko umocniona. Czyli jakieś tam plusy jednak są.

Czy żałuję, że przeczytałam? Nie. Potrzebowałam książki prostej, o prostych rzeczach, napisanej prostym językiem i takie też dzieło otrzymałam. Jednak inspiracji związanych z jak najmniej bolesnym prowadzeniem gospodarstwa domowego pozostaje mi nadal szukać na stronach z tutorialami DIY.

Książce daję 3 na 5 gwiazdek.
***